Żeby się chciało, tak jak się nie chce

Utworzono: , przez: , w kategorii: Zarządzanie czasem.

Są takie chwile, kiedy bardziej się nam nie chce, niż chce. Są takie chwile, kiedy szukamy czegokolwiek, czym moglibyśmy się zająć, aby tylko nie robić tego, co zrobić powinniśmy. W takich momentach świadomie podejmujemy decyzję o odwleczeniu rzeczy pilnych, które powinny mieć dla nas wyższy priorytet i często tej decyzji później żałujemy.

Ten fenomen naszego, ludzkiego, działania zastanawia mnie od dawna i nigdy nie mogę się nadziwić, że nie potrafimy wyciągać z niego wniosków, że popadamy w pewne błędne koło, bo jedna odwleczona rzecz pociąga za sobą kolejną, i kolejną, i kolejną… I tak sobie myślę, że nie ma na ten „problem” złotego środka. Jedni z nas potrafią sami z siebie przymusić się do „chcenia”. Inni podejmują działanie w obliczu zbliżających się nieuchronnie negatywnych konsekwencji swoich wcześniejszych decyzji. Jeszcze inni mącą, kręcą i wiecznie obiecują, „że już, za chwilę będzie” lub „właśnie kończą”, ale rzadko efekty ich pracy można zobaczyć.

Idealną sytuacją byłoby to, gdybyśmy zawsze robili rzeczy, które robić lubimy i chcemy. Niestety rzeczywistość pod tym kątem jest bezlitosna. W końcu musimy rano wstać, bo mamy zobowiązania względem swojego pracodawcy. Musimy zdać egzamin, jeśli chcemy studiować dalej, czyli musimy poświęcić swój czas i nauczyć się wymaganej partii materiału. Musimy iść na zakupy, aby lodówka nie świeciła pustymi półkami :) . Musimy systematycznie trenować, jeśli chcemy pobiec w maratonie, a tym bardziej powinniśmy się przyłożyć, gdy zdecydujemy, że chcemy go wygrać. Co jednak zrobić, aby się nam chciało?

Moja odpowiedź jest prosta, ale jej wprowadzenie w życie już takie nie jest :)

Zabierając się za rzeczy, których najchętniej nie robiłabym wcale korzystam z tzw. metody „małych kroków”. Innymi słowy staram się podzielić tę jedną, niechcianą rzecz na kilka mniejszych „spraw do załatwienia”. Takie małe elementy już nie wyglądają tak przerażająco, nie są męczące i pozwalają spokojnie dotrzeć do celu. Ponadto rozpisując małe kroczki, zaznaczam sobie, które z nich będą wymagały zaangażowania dodatkowych osób, gdzie będę musiała wspomóc się zewnętrznymi materiałami lub opracowaniami, ewentualnie jakimś sprzętem. Do tych swoich małych kroczków dopisuję także finalne daty realizacji. W moim języku są to tzw. „CP” (check point’y). A tam, gdzie to możliwe uwzględniam „nagrody”, które wypłacam sobie za realizację kolejnej „sprawy do załatwienia”. Prawda, że proste?

A więc do dzieła!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>